niedziela, 16 sierpnia 2015

Od Michaela c.d Elaine

Po kilku godzinach snu, postanowiłem zwlec swój jakże wielmożny tyłek ze swojego mięciusiego łóżka. Na moje nieszczęście było ono nadzbyt wygodne i po prostu nie chciało się z niego wyczołgiwać. Powiem, by pochowali mnie w tym łóżku. Ooo tak, przykryty mięciusią i ciepłą kołdrą, z głową ułożoną na najlepszej poduszce świata, odejde w spokoju z tego świata. Zasnąć na wieki na takim materacu. Ach, marzenia... a jeżeli chodzi o wstawanie... byłoby wszystko OK gdyby nie sam fakt iż obudziłem się akurat gdy słońce chowało się za horyzontem, a na niebo wkraczał jakże srebrzysty tej nocy księżyc, ciągnąc za sobą granatową kotarę, na której powyszywane były małe, białe punkciki. Lubię opowiadanie o naturze, jakby była to bajka, opowiadana przez starsze pełnokrwiste babcie, które codziennie wieczorem siadały przy kominkach, na swoich bujanych fotelach, brały swoje wnuczęta na kolana i przekazywały im cudowne i wymyślne historyjki, by te na starość mogły to samo robić ze swoimi potomkami. 
Wyczołgałem się spod ciepłej, puchatej pierzynki i już chciałem wstać, gdy moje szczęście musiało mi dopisać, przez co wylądowałem pyskiem na ziemi, z nogami przewieszonymi nad głową. Jedna moja łapa zaplątała się w pościel, przez co najzwyczajniej w świecie się potknąłem. Wydałem z siebie jęk niezadowolenia i wstałem, wyciągając tylną kończynę z białego materiału, który niósł śmierć. Zrezygnowany, zgarbiłem się lekko i wpychając "ręce" do kieszeni moich beżowych spodni, skierowałem się do kuchni, by chociaż napić się herbaty. Gdy wstawiłem wodę, przygotowałem kubek i wyjąłem zieloną herbatę, przypadkowo powąchałem koszulkę, pod pachą. Zatykając nos wyjęczałem głośno: "Ooo fuj! Kurna, jak jedzie!", by w końcu ruszyć się przebrać. I umyć... szczególnie umyć. 
Stałem już przed lustrem, przeczesując pazurami moje długie, śnieżnobiałe kosmyki. Wpatrywałem się to w niebieskie, to w czerwone oko, zastanawiając się, które zakryć. Nie miało to większego znaczenia, bo przecież jest już ciemno, ale jakoś się już do tego przyzwyczaiłem i nie wyobrażam sobie wyjścia z domu z obojgiem odsłoniętych ślepi. Zdecydowałem, że dziś padnie na niebieskie. Jest za delikatne i nie odstraszyłoby potencjalnych napastników, tak skutecznie jak czerwone. Więc zaczesałem boczne kosmyki na moje oko, po czym ubrałem się i ruszyłem do kuchni, gdzie czekała już zagotowana woda. A włosy niech same się suszą. Naturalnie. 
Przechadzałem się uliczkami. Dziś postanowiłem przejść się do miejsca, który odnalazłem dość niedawno. A mianowicie do starego budynku w którym znajdował się mały ołtarzyk. Nikt tam nie przychodził, chociaż nie byłem tego pewien, bo rośliny przy nim były zadbane, w przeciwieństwie do tych obrastających ten dom, z którego odrywał się tynk, a ściany prawie się waliły. Niepostrzeżenie przemknąłem kilkoma alejkami, wyminąłem trzy czy cztery kamienice i znalazłem się przy tym ledwo stojącym gmachu. Bardzo cicho wszedłem do środka. Jednak zdziwiłem się, bo słychać tu było śpiew. I to bardzo ładny. Samica miała niezwykle czystą barwę. Nie zrażony tym zbytnio, wkroczyłem głębiej, kierując się do kapliczki. Zamilkła. Uklęknąłem przed ołtarzykiem i zacząłem cicho się modlić. Czułem się wtedy jakbym rozmawiał z mamą. Jakby ołtarz był poświęcony jej, choć to nie było możliwe. Z tyłu dobiegły mnie kroki, po czym kilkanaście centymetrów od mojej osoby, ukazała się broń. Przełknąłem ślinę, moje uszy zjechały do tyłu, ukazując tym samym moje przerażenie. Jednakże zaryzykowałem i wyciągnąłem moją długą łapę w stronę pistoletu, po czym przesunąłem lekko lufę, by ta nie celowała we mnie.
- Kim jesteś?- to była zapewne ta samica, która uwcześniej śpiewała- Kim jesteś i co tu robisz?
- Ja... ja przepraszam, jeżeli ci przeszkodziłem, ja... nie chciałem, nie wiedziałem, że nie wolno... egh...
- Kim jesteś?- na to wstałem. Widziałem przed sobą drobną postać, której futro było albo białe, albo szare. Nie mogłem tego określić przy tym oświetleniu. W każdym razie byłem od niej wyższy o jakieś trzydzieści centymetrów, przez co musiała zadzierać głowę by na mnie patrzeć. 
- Nazywam się Michael.
- Jak znalazłeś to miejsce? Szedłeś za śpiewem?
- Nie. Znam to miejsce od jakiegoś czasu. Wydaje się przyjemne, ta aura roztaczająca się wokół dodaje mi otuchy. Jestem tu już któryś raz.
- Ilu osobom już powiedziałeś o tym miejcu?
- Żadnej. Wiem o nim ja i ty. No chyba, że ty wyjawiłaś o tym miejscu informacje kilku innym. 
- Nie.
- Czyli tylko my o nim wiemy. Przepraszam, że naruszyłem twoją prywatność, bo wygląda, że jesteś przywiązana do tego miejsca... jeżeli chcesz, opuszczę je. Natychmiast i już tu nie wrócę.

(Elaine?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz