piątek, 14 sierpnia 2015

Od Elaine

Słońce powoli znikło za horyzontem, kończąc w ten sposób dzień, a dając początek nocy. Czarne oczka szarego, pluszowego króliczka patrzyły cały czas w jedno miejsce, które co jakiś czas było oświetlane przez padający blask księżyca. Na ulicach było pusto, tylko czasami przechodził strażnik, bądź jakiś nastolatek poszukujący przygód, ewentualnie jakaś para. Westchnęłam patrząc na to wszystko zza okna, a szczególnie na szczęśliwe i zakochane pary. Ciekawiłam się po co jest to całe przedstawienie typu trzymanie się za ręce, całowanie lub mówienie tylko dwóch słówek "kocham cię", lecz nawet jakbym wiedziała to i tak to nie jest dla mnie. Zegarek pokazywał godzinę dwudziestą pierwszą trzynaście, więc szybko zarzuciłam na siebie płaszcz koloru kawy z mlekiem i wyszłam posyłając delikatny uśmiech Sarze. Wiedziała, że po raz kolejny zostanie sama w nocy. Otwierając drzwi, do środka wleciało świeże powietrze, które zajęło cały budynek. Wzruszyłam ramionami, a gdy zrobiłam krok w przód, założyłam kaptur na głowę, by nie zwracać na siebie szczególnej uwagi. Zamknęłam drzwi, przekręcając kluczyk w zamku, a po chwili chowając do kieszeni i ruszając przed siebie. Kierując się do wybranego celu, po drodze minęłam jedynie jakąś młodą osobę, która najwyraźniej gdzieś się śpieszyła wnioskując po szybszym kroku. Zakryłam się bardziej materiałem, by uniknąć jakiegokolwiek spotkania lub padającego wzroku w moim kierunku. Przyśpieszyłam kroku, wślizgując się przez szczeliny, które napotkałam na swojej drodze. Po paru minutach dotarłam do starego budynku w odcieniach szarości. Dach był podziurawiony oraz zniszczony po pożarze podobnie jak ściany, które lepiej to zniosły. Farba schodziła, odkrywając w ten sposób fundamenty, a niegdyś piękne i żywe rośliny stały się martwe lub wcale ich nie było. Mama zawsze lubiła roślinność, nigdy nie pozwoliła, by jakaś roślinka zachorowała lub obumarła. Odkąd pamiętam to zawsze siedziała w ogrodzie. Kochała naturę tak samo jak mnie.... Delikatnie popchnęłam drzwi, które zaskrzypiły wraz z drewnianą podłogą z każdym kolejnym krokiem. W środku były poprzewalane lub połamane belki, przez co niektóre tkwiły w oknie. Spojrzałam za siebie, by upewnić się, czy nikt za mną nie szedł. Odetchnęłam z ulgą, gdy w zasięgu mojego wzroku nie znalazłam ani jednej żywej duszy, więc weszłam do środka. Zagłębiając się w ruinach budynku, na końcu korytarza znajdował się mały, biały ołtarzyk wokół, którego było mnóstwo świec oraz świeżych kwiatów, a na ścianach napisów. Nikt tu nie przychodził, nawet ojciec, ani przyjaciele tylko ja. Tylko ja wiem o tym ołtarzyku poświęconym mamie. Siadłam na podłodze, po czym westchnęłam i zdjęłam kaptur. Dłonią przejechałam po białych włosach i jak gdyby nigdy nic, wydałam z gardła delikatny głosik, który po krótkiej chwili układał się w tekst, a wiatr i skrzypanie w melodię. Inni, by wyżalić się tym, których nie na wśród żywych, piszą w zeszytach, modlą się ewentualnie mówią, jakby byli blisko. Ja zaś robiłam to poprzez... śpiew. Ogon oplutł się wokół nóg, a włosy opadły delikatnie zasłaniając twarz. Uśmiech delikatnie się rozszerzył do czasu, gdy nie wyczułam czyjejś obecności, więc przerwałam tym samym wstając z miejsca i chowając się za najbliższą belką. Może to tylko drelion? Lecz jak mógłby tu się dostać, jeśli wszystko jest tu zabezpieczone przed nimi? Odczekałam trochę dzięki czemu można było zauważyć ruch i drobne zarysy postaci. Nieznajomego najwyraźniej zaciekawił ołtarzyk, gdyż kucnął przy nim i coś oglądał. To nie był, lecz jakaś osoba, której zapewne się nudziło i weszła jak usłyszała ten... śpiew. Warknęłam, po czym z kocią gracją podeszłam do nieznanej mi postaci, przy okazji wymierzając w nią broń. Ostrożności nigdy za wiele, a szczególnie w nocy, gdy wtedy najwięcej pojawia się morderstw.

< Ktoś? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz