Nareszcie nastał wieczór… O mamo, ten dzień nie należał do nudnych. Miło czasem popatrzeć na strażników ganiających za twoim „klonem” i przyglądać się ich zdeterminowanym minom, pewnym, że zaraz uchwycą to, co od tak długiego czasu było nieuchwytne.
Jednak i tym razem nie trafili… A to tylko i wyłącznie dlatego, że wierzą we wszystko to, co ukazuje im się przed oczyma. Huh, ludzie są tacy naiwni…
W każdym razie gdy słońce ustąpiło już miejsce srebrnemu rogalikowi, poczułam, że jest dostatecznie bezpiecznie, by się przejść. Ruszyłam wzdłuż głównego rynku. Ostatnie stoiska kończyły już zbieranie resztek towaru i pakowanie ich do skrzyń lub na wozy, by po chwili oddalić się niespiesznie. Nocną porą było tu tak spokojnie… Zaczęłam przysłuchiwać się grze pasikoników. Uwielbiam, te małe, utalentowane zwierzątka, mogłabym słuchać ich godzinami…
Moje zainteresowanie szybko jednak przeniosło się w stronę wielkiej fontanny ustawionej na samym środku rynku. Na jej brzegu siedział młody chłopak, spoglądający w niebo. Wyglądał, jakby na kogoś czekał. Ukryłam się w pierwszych lepszych krzakach i zaczęłam obserwować jego poczynania. Spodziewałam się jakichś intrygujących, nietypowych zachowań, jednak… On po prostu siedział i gapił się w górę, nieruchomy jak posąg.
Już miałam odwrócić się i odejść, jednak niespodziewanie wleciał w niego białowłosy, uskrzydlony lisowaty. Poznaję go… Czy to nie jest czasem ten cały książe, który ma stać się następnym władcą? Dziwne… Co ktoś taki robi sam o tak później porze w takim miejscu?
Bądź co bądź, po dość ostrym wtargnięciu dziedzica tronu, obaj chłopcy znaleźli się w wodzie. Czarnowłosy wyraźnie nie był zadowolony widząc swoje mokre ubranie, jednak lisowaty najwidoczniej się tym nie przejął. Wyczołgał się w fontanny, pomógł czarnowłosemu wstać i, z szerokim uśmiechem na twarzy, przywitał go uściskiem dłoni
-Jak się masz, Shiro? – zapytał lisowaty.
Chłopak imieniem Shiro wzruszył jedynie ramionami, po czym rozejrzał się dookoła i, upewniwszy się, że nie ma nikogo w okolicy, zdjął przemoczoną bluzę w celu wyciśnięcia z niej wody. Wraz z kapturem z głowy czarnowłosego zniknęły także uszy. A więc to był tylko element ubrania? Ciekawe…
Uwagę chłopców przykuły pojawiające się odgłosy marszu. Straż… Co noc przemaszerowują upewniając się, że po ulicach nie szwędają się żadne furry. To taka… Godzina policyjna. Zawsze wypada punkt jedenasta. Jednak dzisiaj była wcześniej… Podejrzane. Lisowaty i Shiro spojrzeli na siebie mocno przejęci i rozejrzeli się nerwowo. Wypatrzyli krzaków i pobiegli szybko w ich stronę. Oczywiście zbiegiem okoliczności były to te same chaszcze, w którym chowałam się ja. Nie chcąc zostać zauważoną, „rozpłynęłam” się w powietrzu i pod osłoną iluzji przedostałam się na drzewo , którego gałęzie zwisały nad krzakami, w których chowała się ta dwójka. Odczekałam spokojnie na przejście straży, a następnie zdjęłam z siebie niewidzialny „płaszcz”, podreptałam spokojnie po jednej z dłuższych gałęzi i, zawierzając na niej nogi, zawisłam głową w dół, niemal nie wpadając twarzą w chaszcze. Jedyne, co dostrzegłam, to odwrócone, niemalże przerażone twarze chłopców. Uśmiechnęłam się prawie złowieszczo i, zakładając ręce na krzyż, wyszeptałam cicho.
-Wiecie, że niebezpiecznie jest wałęsać się tak późną porą?
Shiro? Sett?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz